Moja przygoda z łowieniem sandaczy w Wiśle, zaczęła się 3 lata temu. Nigdy wcześniej, nie myślałem o takim sposobie łowienia, ponieważ byłem przekonany że na moim odcinku rzeki sandacz nie występuje. W roku 2012, kiedy to na dobre, nadchodziła jesień i zapowiadała koniec mojego sezonu, bo zwykle tak bywało. Głodny nadal, wędkowania postanowiłem, że uzbroję się pod sandacze i z uporem będę ich szukał na Wiśle. Tak też się stało. W tamtym okresie, jedyny sprzęt jakim dysponwałem, nadający się do takiego łowienia, była wędka Robinsona 2,70 i 15-45g CW. Kijek stary, dość sztywny, z troszkę delikatniejszą szczytówką. Stawiając pierwsze kroki w ciężkim spinningu, nie myślałem nawet o kupowaniu specjalistycznej wędki. Stwierdziłem wtedy, że jeśli faktycznie są jakieś sandacze we Wiśle, to na przyszły rok uzbroję się lepiej, a na razie będę badał, tym co mam. Do zestawu dopiąłem kołowrotek Mistrall Amundson z nawiniętą żyłką 0,20 w kolorze żółtym. Dokupiłem kilka główek jigowych w gramataurze 18-22g, oraz parę kopyt w różnych kolorach i rozmiarach. Tak uzbrojony w sprzęt, najzwyklejszy i tani, ruszyłem na pierwsze łowy sandaczowe.
Pewnie zwrócicie uwagę, od razu na mój sprzęt, jakiś badziewny kijek, tani kołowrotek a w dodatku, żyłka zamiast plecionki. Tak, tak wiem, jak to wygląda, dzisiaj pewnie bym tak sam pomyślał, ale wtedy, nie byłem pewien czy polubię taką odmianę spinningowania, nie było więc sensu inwestować w cokolwiek lepszego. Pełen nadziei, w słoneczne popołudnie ruszyłem z całym tym uzbrojeniem nad Wisłę. Nie bardzo wiedziałem w jakich miejscach szukać sanadczy, toteż na pierwszy cel wziąłem opaskę z głębokością 2-2,5m. W odległości 20m od brzegu, powstała głębsza rynna po wydobywaniu piasku, to był mój cel. Poczytałem wcześniej troszkę, o sposobach prowadzenia przynęty w dużej rzece, przygotowany teoretycznie przystąpiłem do „orania” dna. Ciężkie główki, posyłałem na około 30metrów od brzegu, prostopadle do nurtu, lub pod lekkim kątem troszkę w jego górę. Po zamknięciu kabłąka, obserwowałem żyłkę zaraz za sztytówką, jak się układała podczas znoszenia przynęty nurtem. Kiedy ugięta szczytówka, dawała znak prostując się, że przynęta doszła do dna, zaczynałem podbijanie przynęty. Kilka metrów opaski za mną, i nic. Dotarłem akurat do ogromnego kamienia, na w pół zanurzonego w wodzie. Zasiadłem na nim, odłożyłem wędkę i podczas uzupełniania płynów, zacząłem zastanawiać się, że może coś źle robię? A może tutaj faktycznie nie ma tych rybek?. Zmieniłem wtedy, ot tak, żółte kopytko z czwronym ogonem firmy Berkley, na jakieś zwykłe czerwone. Za wspomnianym kamieniem, tworzył się delikatny warkoczyk, który kilka metrów niżej odchodził dość daleko od brzegu. Czerwone kopyto na główce 20g, posłałem prostopadle do nurtu, powyżej kamienia. Guma dotarła do dna, no to hop, trzy szybkie ruchy korbą i jedno podbicie z nadgarstka, chwilka odczekania i ponownie to samo. Przy czwartym takim podbiciu, szczytówka zaczęła drgać, dosłownie tak samo na feederze przy delikatnym braniu. Instynktownie zacinam, ale czy coś mam? nie wiem, (wtedy zrozumiałem przydatność plecionki podczas takiego łowienia) zwijam żyłkę i jestem pewien że coś jest na końcu zestawu, szczytówka wygięta bardziej niż zwykle, ale nie pulsuje. Czyżbym zaciął jakiegoś badyla? Podciągam bliżej ku powierzchni, i wtedy rybka udowadnia mi że nie jest badylem, szarpie, pluska i odjeżdża na boki. Huraaaaaaaaaaaaaaa mam rybę!!! Nie wiem co to jest za daleko, ale już się cieszę jak dziecko z prezentu. Podciągam bliżej kamieni, nie wierze własnym oczom, kurde sandacz. Musielibyście zobaczyć moją minę i radość wtedy na żywo, nie umiem tego ująć w słowa, po prostu pełna ekstaza. Rybka nie jest duża, w sumie to nawet mała, szybkie mierzenie drżącymi rękoma, wynik-35cm.
Szybkie fotki, i ryba wraca do wody. Czytałem że sandacz lubi przebywać w stadzie, no to co ponowne siup w to samo miejsce. Prowadzę gumę tak samo, trzy ruchy korby i podbicie. Tym razem, już po drugim opadzie, dostrzegam typowe drganie, a co tam zacinam. Znowu pierwsze chwile zwijania, jakby patyk, dopiero przy powierzchni szał. Normalnie, kurde drugi sandacz, ten na oko jest troszkę większy. Miarka pokazuje 40cm, robię fotkę i wypuszczam rybkę.
Moja radość sięgnęła horyzontu. Tego dnia, oraz do końca jesieni, nie trafiłem, już żadnego sandacza. Uskrzydlony jednak pierwszymi złowionymi sztukami, postanowiłem że na przyszły rok będę lepiej przygotowany.
W między czasie nabierałem szlidfów spinningowych, na kleniach i okoniach pod okiem kolegi Piotra Zollnera z Nowej Dęby. Pisałem o nim, podczas wycieczek na zawody i łowieniu kleni. To dzięki niemu nabrałem wprawy praktycznej w łowieniu kleni. A z kolei dzięki temu poprawiłem swoją technikę w posługiwaniu się sprzętem. Piotrek w 2013r na jesieni, był jednym z organizatorów, zawodów na Wiśle w Baranowie Sandomierskim , w których miałem przyjemność brać udział. Na tych właśnie zawodach trafiłem kolejnego sandacza. Tym razem byłem naszykowany nadwyraz sumiennie, do polowania na ciężko. Nowy kijek Mitchel Premium spin 302 20-50g, oraz kołowrotek Mistrall Spider XT 30FD z nawiniętą plecionką power pro w rozmiarze 0,16. Dotarłem na szczyt dużej główki, delikatny spinning odłożyłem na bok, jeśli tutaj jest ryba to na pewno głęboko, pomyślałem. Kijek Mitchela wybrałem z racji jego długości, ale przede wszystkim wędka ta charakteryzowała się akcją szczytową, przy tzw. przesztywnionym dolniku. Jak dla mnie ideał do takich połowów. Przejdźmy do zawodów, otóż przynętę posyłałem prostopadle do nurtu z samego szczytu główki, już w drugim żucie podczas podbijania 3+1, (trzy obroty korby jedno podbicie z ręki) poczułem skubnięcie, zaraz potem szczytówka pięknie pokazała branie, ugięciem. Zacięta ryba, szybko uciekła na spokojną wodę, co ułatwiło mi hol. Sandaczyk miał 43cm, brakło mu zaledwie dwóch, abym zapunktował w zawodach. Szybko jednak zapomniałem o nich, uradowany kolejną zdobyczą w postaci sandacza. Szybkie zdjęcia i rybka wraca do wody. Zaraz po jego wypuszczeniu oddałem jeszcze kilka rzutów, i pełen emocji i radości wróciłem do miejsca rozpoczęcia zawodów. Piotrek jako sędzia, nie brał udziału w zawodach, toteż mogliśmy spokojnie porozmawiać o rybkach i nie tylko. Pamiętam że tego dnia zaświtała mi myśl zapisania się do klubu spinningowego ZANDER w Nowej Dębie, w którym to właśnie klubie, od kilku lat jest Piotrek.
Tak oto, narodziła się moja fascynacja jesiennym sandaczem z dużej rzeki. Efekty jak do tej pory, mam znikome jeśli chodzi o rozmiary ryb, ale podczas jesiennych wypraw łowie po kilka sztuk maluszków, co w zupełności mi wystarczy. Dzięki temu nadal szlifuję swoje umiejętności. Należąc, już do klubu ZANDER nabywam nową wiedzę o spinningu, od starszych bardziej doświadczonych kolegów. Jak sami widzicie opisywany przeze mnie sprzęt nie jest najwyższej klasy, i nie kosztował majątku. Swobodnie jednak pozwala mi cieszyć się poznawaniem nowej techniki, a co ważniejsze, i na takim sprzęcie można mieć dobre efekty. Pamiętajcie każdy drogi sprzęt ma swojego tańszego odpowiednika, należy jednak troszkę poświęcić czasu i poszukać czegoś, co podoła naszym wymaganiom. W obecnym roku, zamierzam zaliczyć kilka wypadów na sandacze czerwcowe, łowione przy powierzchni. Jeśli tylko zaliczę kilka wypadów, podzielę się z wami swoimi spostrzeżeniami, bo póki co sam wertuję setki stron i artykułów, aby w teorii przygotować się do pierwszego takiego wypadu.
W krótkim podsumowaniu całości:
Wędka o akcji szczytowej, ze sztywniejszym dolnikiem, dla poprawienia skuteczności zacięć. Najlepiej długości 270-300cm przy połowie z brzegu. Kołowrotek o płynnej pracy i odpowiednim nawoju plecionki, w rozmiarze 2500-3000. Plecionka, pozwala na lepsze czucie przynęty oraz poprawia zacięcie. Oraz kilka, dosłownie kilka przynęt na główkach jigowych. Tak uzbrojeni swobodnie stawicie czoła rzecznym sandaczom.
Wszystko drodzy moi zależy od uporu, i cierpliwości, zaś w drugiej dopiero mierze od sprzętu. Jeśli jesteście uparci jak Ja, to nawet na słaby sprzęt będziecie łowić ryby. Ja dzisiaj patrząc na mój kij Robinsona, zastanawiam się, jak takim starym i sztywnym kołkiem mogłem łowić ryby. A jednak, ciekawość, upór, siła woli oraz pragnienie złowienia danej ryby, pozwala przezwyciężyć wszelkie braki sprzętowe, i czerpać przyjemność podczas każdej wyprawy wędkarskiej, czego wam wszystkim i sobie życzę na kolejne lata.
Kategoria: Sposoby na
Reklama
Szukasz prezentu
dla wędkarza?
Sprawdź nasze wyjątkowe propozycje
Nie wiesz co kupić?
Zadzwoń lub napisz do nas.
Doradzimy.
Szybki kontakt:
794 790 321
pomoc@wedkarz.pro
8:00 - 16:00