Jest 28 dzień września, roku 2015.

Dzień zaczyna się dość niepozornie, w zasadzie nie różni się niczym od pozostałych tego tygodnia. Za oknem w miarę fajna pogoda, która znamionuje jednak możliwe opady deszczu. Lekki wiaterek z południowego zachodu, czasem silniej przegina gałęzie wysokich drzew za oknem, mimo to jest dość ciepło. Zjadam obiad, przy asyście filmów wędkarskich, o tematyce łowienia kleni i boleni. Pogoda nie zmienia się, mimo to naładowany obejrzanymi holami ryb, oraz z pobudzona mocno wyobraźnią, postanawiam, że czas spalić zjedzone węglowodany nad wodą.

Szybka decyzja zapada, jeszcze tylko określam, co dzisiaj zabiorę i w drogę. Postanawiam zabrać pudełko z woblerami boleniowymi, które strugałem jeszcze wiosną, a które nie widziały jeszcze wody, oraz gumy na główkach do 10g. Całość dopełnia pudełko z woblerami wielkości 5-6cm, które szykowałem poprzednią zimą, właśnie na jesienne łowy. Czym będę łowił, określi miejsce, na które się wybiorę. Wszystko naszykowane w około 10 minut, jeszcze tylko smycz, dla wiernej towarzyszki moich wypraw i w drogę. Po drodze stwierdzam, że faktycznie zanosi się na opady, bo i wiaterek nie przestaje dmuchać. Obawiając się deszczu, postanawiam udać się, na tamy położone w bliskiej odległości mostu drogowego, gdzie w każdej chwili będę mógł, schronić się właśnie pod nim.

Pierwsza tama, na której rozpoczynam wędkowanie, jest obmywana szybkim, wartkim nurtem, z długim warkoczem, skręcającym w kierunku głównego nurtu. Wzdłuż tegoż nurtu, rozciąga się, dość głęboka rynna. Od strony brzegu, w kierunku warkocza rozciąga się połać płycizn, które w najgłębszych miejscach mają około 50cm, głębokości. Tam na wiosnę, bardzo fajnie poluje się na okonie, gromadzące się w okolicach stad drobnicy. Moim celem na tej tamie, staje się sandacz, z racji na pogodę po pierwsze, i głębokość po drugie. Na początek, obławiam obszar tuż przy tamie, używając do tego celu woblerów 5 centymetrowych, w nadzieji na branie okonia lub szczupaka. Po kilku bezowocnych rzutach, postanawiam połowić głębiej, na agrafkę trafiają, więc, gumy w szerokiej gamie kolorystycznej. Podstawą jednak jest, perła z czarnym grzbietem, oraz wszelkie fantazje seledynu i pomarańczy, nie stronię jednak nawet w pochmurne dni od ciemnych brązów i szarości. Kolejne kilkanaście rzutów bez pobicia, zaczynam myśleć, że może faktycznie taka pogoda nijaka, więc i rybie jeść się nie chce, a może tutaj ich niema? Minęło trochę ponad półtorej godziny, czas na przerwę. Siadam na kamieniu, by dotlenić płuca nikotyną, chwilę po tym, z tamy oddalonej o jakieś 50m, dobiega mnie znany odgłos, ogromnego ataku dużego bolenia, odwracam głowę w kierunku plusku, i widzę powtórny atak, z fontanna wody, wzbitą w powietrze. Aż mnie ciarki przeszły, pierwszy raz widzę tak potężny atak, chwilę później dociera do mnie, że boleń nie musiał być tak duży a jedynie bardzo głodny i silny, stąd tak wielki chlupot.



Po krótkim posiedzeniu, stwierdzam, że tutaj i tak kicha, więc przejdę się na tą tamkę, jak nie dostanę Bolka to przynajmniej porzucam boleniówkami, które nie miały okazji być jeszcze użyte. Wiaterek powiewa coraz mocniej i mimo, że co jakiś czas przez chmury przebijają się promienie słońca, to chmury te robią coraz gęstsze. Kilka rzutów tutaj i uciekam do domu, myślę sobie. Docieram na szczyt główki, tutaj zauważam, że wzdłuż warkocza powstała przykosa, zaczynam rozumieć obecność bolenia. Siadam na kamieniu by dobrać wobler, w czasie, gdy grzebie w pudełku, w okolicach przykosy następują dwa jednoczesne ataki. Są małe bolenie, super może, choć taki stanie się moim trofeum, w ten pochmurny dzień. Przerzucam w okolicach przykosy kilkanaście razy, woblerem długości 8cm, nic się nie dzieje, mimo że, bolenie co jakiś czas udowadniają wciąż swoje żerowanie. Przechodzę na sam szczyt ostrogi, ku nasadzie warkocze, tam spostrzegam bardzo drobny narybek, tłoczący się zaraz za początkiem warkocza a tamą, w miejscu gdzie woda szybko spowalnia i staje się początkiem zastoiska, powstającego na klasycznej cofce przy warkoczu. Zmieniam taktykę i na agrafkę zapinam wobler długości 5cm, wystrugany przeze mnie właśnie na bolenie żerujące na narybku. Rzucam i rzucam i nic, raz na spokojniejsze partię wody, to znów na szybki główny nurt warkocza. Wobler dość ciężki jak na swój rozmiar, pozwala mi na dalekie rzuty, nawet podczas wiatru, zaczynam myśleć jednak, że może nie pracuje tak jak powinien. Rzucam poza główny nurt, pozwalam przynęcie spłynąć w warkocz, zaczynam zwijać, raz szybciej raz wolniej, by wyczuć jego pracę, po chwili dochodzę do wniosku, że wolniejsze zwijanie wraz z nurtem, wprowadzają wobler w tak wymagane lusterkowanie. Kolejny rzut jest taki sam, jednak pod sam koniec zwijania, jakieś dwa metry od tamy zatrzymuję wobler w nurcie podciągając go tuz pod powierzchnię, by zaobserwować jego pracę pod wpływem samego nurtu. To samo robię kolejny raz, tym razem zatrzymany woblerek, kilka razy oczkuje na powierzchni i kiedy mam zamiar już dokończyć zwijanie, z dna wbija się niego z potężną siłą ogromny boleń. Ułamek sekundy, w którym wszystkie moje zmysły szaleją i nie potrafią określić, co się stało, nie dociera do fakt ataku, kiedy ryba znika w odmętach rzeki, pozostawiając mnie w nieświadomości, z piękną muzyką grającego hamulca. Stoję tak kilka sekund, aż dociera do mnie, że mam wspaniałą rybę na kiju, a branie z pod nóg nie było snem. Ryba ustawia się uciekając z nurtem, wybierając dość łatwo kolejne metry plecionki. Delikatny kijek wygięty w pałąk, hamulec wariuje do granic możliwości, i ja pełen adrenaliny i skumulowanych emocji, taki obrazek trwa jakiś czas, kiedy w końcu ryba wychodzi z nurtu w kierunku płytszej wody, daleko za warkoczem. Podążam za nią wzdłuż tamy, starając się odzyskać plecionkę, i z chęcią by, chociaż zobaczyć, z czym mam do czynienia. Ryba krąży między płytką wodą na przykosie, oraz głównym nurtem w warkoczu. Udaje mi się ją skontrolować i utrzymywać na spokojnej partii wody, na grzbiecie przykosy, gdzie ryba już kontrolowana może się wyszaleć. Szykuję spinningowy podbierak by podebrać już osłabiona rybę, która pokazuje swoje ciało nabierając powietrza. Niestety oznaki osłabienia bolenia były złudne, pierwsza próba podebrania kończy się szalonym odjazdem, dociera do mnie jednak, że nijak w ten podbierak rybka nie wpłynie i pozostaje podebranie ręką. Kilka odjazdów później, boleń wykłada się na bok na powierzchni, jestem pewien, że to ten moment. Dociągam go do kamieni i szybkim chwytem za skrzela wyciągam z wody. Ręce trzęsą się ze zmęczenia, serce wali jak oszalałe, na twarzy uśmiech i niedowierzanie. Duma ogarnia mnie całego, mój mały woblerek, okazał się być skuteczny, tak bardzo skuteczny. Warto było wyjść z domu w tak paskudną pogodę, oj warto.



Boleń mierzył 73cm, wagi nie określiłem, ale coś koło 3,5 może 4 kilogramów. Ryba została złowiona w rzece Wiśle, na wędzisko XENON JIG MASTER 270cm i 5-15g c-w (wklejanka). Przynętą był mojej produkcji wobler boleniowy, długości 5cm, oklejany folia aluminiową z odciskanym wzorem łuski. 

 

Kategoria: Sposoby na

Ostatnio na kanale wędkarz.pro

»

Reklama

Szukasz prezentu
dla wędkarza?

Sprawdź nasze wyjątkowe propozycje

Nie wiesz co kupić?
Zadzwoń lub napisz do nas.
Doradzimy.

Odwiedź nas na wedkarz.pro/radom

Szybki kontakt:

794 790 321

pomoc@wedkarz.pro

8:00 - 16:00

Płatności:

Raty Credit Agricole Bank Polska S.A.
PayPal Logo